poniedziałek, 18 lipca 2011

Silent Life

  Słyszę dudniące pochrapywanie niedoścignionej ciszy, która drzemie spokojnie w moich czterech ścianach. Stoję, wyglądając przez okno na gwieździste niebo. Potok słów kiedyś wypowiedzianych i teraz żałowanych przepływa przez  moje myśli nie jak rwąca rzeka, tylko niczym malutki strumień. A to tylko po to, żebym jeszcze bardziej czuła ból wypowiedzianych w przypływie wściekłości słów. Cisza, do tej pory śpiąca, budzi się ze snu. I już nic nie słyszę. Od jakiegoś czasu tylko ona jest ze mną. Straciłam najlepszych przyjaciół. Nie chciałam, tak bardzo nie chciałam ich stracić. Lecz właśnie najczęściej tracimy tych, na których najbardziej nam zależy. Tych, których pragniemy pokochać jak rodzinę. Przez chwilę wydaje mi się, że to tylko sen, że nic się nie stało, że jutro spotkamy się wszyscy i znów będziemy się śmiać do upadłego, opowiadając sobie nawzajem historie, które nam się przydarzyły. Wyciągam spod łóżka paczkę fajek i burgunda. Zapalam jedną i pompuję do płuc śmiercionośny dym, który choć nic nie zmieni, pozwoli uciec mi od tych wszystkich wydarzeń. Wypalam fajkę do połowy i gaszę ją na mokrym od kropli rosy parapecie. Do rąk biorę butelkę z połyskującą w środku bursztynową substancją i nalewam trochę do kieliszka. I przez chwilę zanurzam wszystkie złe myśli. Topię w tym kieliszku wszystkie moje łzy, smutki i żale. Spętana tęsknotą, marzę tylko o rym, aby znów spotkać się z przyjaciółmi, których tak bardzo kocham i za którymi tak bardzo tęsknię. Drapieżne chmury nad miastem wiszą, a ja siedzę tutaj sama otoczona tą samą ciszą...
Przyjaciel, który odchodzi
tak naprawdę nigdy nim
nie był..
Z dedykacją dla Natalki. To Ty mnie natchnęłaś i dziękuję Ci za to. Uwielbiam Cię.

1 komentarz:

  1. Bardzo mądry post i w 100% zgadzam się z ostatnim zdaniem, co do przyjaciela.

    OdpowiedzUsuń